Michaił Lermontow - poezja PDF

Title Michaił Lermontow - poezja
Author Anonymous User
Course Filologia rosyjska
Institution Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Pages 8
File Size 97.7 KB
File Type PDF
Total Downloads 63
Total Views 125

Summary

poezja...


Description

Michaił Lermontow ŻAGIEL Samotny żagiel na przestworzu Bieleje wśród błękitu fal. Co wypatruje on na morzu ? Czemu od stron swych pędzi w dal ? Wiatr świszcze, w górę pną się fale I skrzypią reje, maszt się gnie, A on nie szuka szczęścia wcale I nie od szczęścia w oddal mknie. Pod nim świetlista wody grzywa, Nad nim złocisty promień zórz A on, zuchwały, burzy wzywa, Jak gdyby spokój był wśród burz....

I SMUTEK, I NUDA... I smutek, i nuda. Nikt dłoni nie poda z pomocą, Gdy troska człowieka przygniata. Pragnienia? Lecz pragnąć wieczyście, daremnie... i po co? A lata mijają, najlepsze me lata. Pokochać? Lecz kogo? Na chwilę pokochać nie warto A kochać na wieki któż zdoła? Gdy spojrzysz w głąb serca, tam przeszłość swą widzisz zatartą: I radość, i męki dziś błahe są zgoła. Namiętność? Lecz wcześniej czy później jej słodka trucizna Rozsądek mi szepcze - też zginie. I życie, gdy przyjrzeć się bacznie, z goryczą to wyznam, Jest żartem niemądrym jedynie.

PROROK Odkąd jam mocy Nieśmiertelnej Wszechwiedzy posiadł dar proroczy, Odtąd już były mi czytelne Grzechami lśniące ludzkie oczy. Głosić począłem był wyrazy I prawdy czystej i miłości: Ciskali bliźni na mnie głazy, Szalem gniewem do wściekłości. Popiołem osypawszy włosy, Uszedłem z miast z żebraczą laską; W pustyni mieszkam pod niebiosy, Jak ptaki karmion Bożą łaską. Tam przestrzegając Wiecznej Woli, Słucha mię wszelki żywot ziemi, I gwiazdy w świetnej aureoli Za rozkazami idą memi. Lecz kiedy muszę grodem szumnym Przez jego mury iść z pośpiechem, To starce dzieciom nierozumnym Z zadowolenia mówią, śmiechem: "Patrzcie nań: wzorem niech ran będzie! Był dumny, z nami się nie godził; Głupiec! — przez jego ust narzędzie Głos Boży — twierdził — ku nam schodził. Patrzcież więc nań uważnie, dzieci, Jak wasi gardzą nim rodzice, Jak ma wychudłe, chmurne lice, Jaką nagością, nędzą świeci!" 1890 r. 20 lipca. Sławuta.

KINDŻAŁ

Ja lubię cię, hartowny mój kindżale, Chłodnym i jasnym towarzyszem jesteś. Na zemstę ciebie Gruzin kuł zapamiętale, Na srogi bój wyostrzył - wolny Czerkies. Ręka jak lilia ciebie mi wręczyła Na znak pamięci, w chwili kiedym żegnał, I pierwszy raz nie krew po tobie się toczyła, Lecz jasna łza — cierpienia perła! Dojrzałem smutek skryty w czarnych oczach, Gdy na mnie swe spojrzenie zatrzymały, Jak przy pierzchliwym ogniu stal twojego ostrza To zachodziły mgłą, to blaski siały. Niemy zastawie serca, jesteś mi kompanem I potrafisz wędrowca podtrzymać na duchu. Tak, dochowam wierności, niezłomny się stanę Jak ty, jak ty, żelazny druhu.

NIEPOROZUMIENIE Kochali się wzajem tak tkliwie i stale,

Morzom podobne rzeki przy wylewie... Lubię, gdy wiejską drogą wóz podrzuca w biegu, W cień nocy wbijać się spokojnym wzrokiem, Dostrzegać z obu stron, wzdychając do noclegu, Drżące światełka smutnych siół, okrytych mrokiem. Lubię ze ściernisk dymek siwy I tabor w stepie nocujący, Na wzgórzu pośród żółtej niwy Brzóz parę lubię bielejących. Nie znaną wielu mam uciechę, Kiedy stodołę pełną widzę, Słomianą na chałupie strzecho, Okna rzeźbioną okiennicę; I w święto, w wieczór pełen rosy, Pół nocy jam oglądać gotów Pijanych chłopów gwar i pląsy Pośród przyświstów i tupotów.

* * * [PAMIĘTASZ, JAK O PÓŹNEJ PORZE]

Trawieni gorączką w tęsknocie i szale! Lecz bali się wyznać w spotkaniach, jak wrogi, I były i zimne i czcze ich dialogi. Rozstali się w niemym i dumnym cierpieniu, Li czasem się widząc w snów lubych marzeniu... Śmierć wreszcie nadeszła - ujrzeli się w niebie, Lecz tam już obcymi zostali dla siebie.

Pamiętasz, jak o późnej porze Myśmy żegnali się nad morzem? Wieczorny wystrzał zagrzmiał w dali, Słuchaliśmy go ze wzruszeniem... Gęstniały mgły na morskiej fali, Już dopalały się promienie, Grom się przetoczył ponad nami I nagle skonał gdzieś w otchłani. Gdy kończę z dziennych prac rozgwarem,

OJCZYZNA Kocham ojczyznę, ale dziwna miłość moja! Nie przezwycięży tego ni rozsądek, Ni sława, krwią zdobyta w bojach, Ani pełen dufności dostojny porządek, Ani mroczne stulecia owiane legendą Do pogodnych mnie marzeń pobudzać nie będą. Lecz kocham — za co? sam dokładnie nie wiem — Jej stepy otulone martwą ciszą, Bezbrzeżne lasy, które zwolna się kołyszą,

Do ciebie często myśl ucieka, Ponad pustynnych wód obszarem Błądząc, wieczornych strzałów czekam. A kiedy głuchną w wód łoskotach I pod falami mrą siwymi, Ja płaczę, trawi mnie tęsknota, Ja pragnę umrzeć razem z nimi...

KOŁYSANKA KOZACKA

Mój chłopaczku śliczny, zaśnij, Słuchaj bajki mej. Cicho zajrzał księżyc jasny Do kołyski twej. Wnet opowieść się roztoczy: Piosnki słuchać chciej; Zdrzemnij się przymknąwszy oc£y, Słuchaj bajki mej. Terek pluszcze o kamienie, Toczy mętny zdrój; Na brzeg pełznie zły Czeczeniec, Ostrzy kindżał swój. Ojciec twój jest mężny w boju, A więc ufność miej: Spij, maleńki, śpij w spokoju, Słuchaj bajki mej. Kiedyś, synku, czas nadejdzie, Także poznasz broń; Noga w strzemię śmiało wejdzie, Strzelbę chwyci dłoń. W jedwab siodło ci przystroję, W ludziach podziw siej... Spij, rodzone dziecko moje, Słuchaj bajki mej. Postać twoja będzie śmiała, O Kozacze nasz. Będę cię odprowadzała — Ręką znak mi dasz... Gorzkich łez wyleję wiele Skrycie nocy tej!... Słodko, cicho śpij, aniele, Słuchaj bajki mej. Będę cię czekała w smutku, Przyjdzie zmartwień moc; W dzień się modlić po cichutku, Wróżyć będę w noc; I rozmyślać, że w krainie Tęsknisz obcej, złej... Spij, niech troska cię ominie, Słuchaj bajki mej. Dam ja ci obrazek święty, Żebyś pośród dróg Modlić się do Boga wszędy Przed ikoną mógł. A w bój idąc matki własnej Nie zapomnij swej... Mój chłopaczku śliczny, zaśnij, Słuchaj bajki mej. Śpij, dziecino, ma jedyno, A- zi-zi-zi... Nad kołyską chmurki płyną,

Jasny miesiąc lśni. Nucić będę ci piosenki, Bajkę powiem ci; Zmruż oczęta pod ich dźwięki, A-a zi-zi-zi... Huczy Terek w chyżym biegu, Zdobny w piany strój; Czeczen skrada się po brzegu, Ostrzy kindżał swój; Ale ojciec twój zna wojnę,Czuwa, chociaż śpi; Śpij, niemowlę, bądź spokojne, A-a zi-zi-zi... Sam wojaczkę poznasz całą, Gdy nadejdzie czas, Nogą w strzemię wstąpisz śmiało, Sztylet zatkniesz w pas. Ja kulbakę twą do boju Wyhaftuję ci... Śpij, syneczku, śpij w spokoju, A- zi-zi-zi. Będziesz miał kozacką duszę, Bohatera twarz, Odprowadzić cię wyruszę, Ręką znak mi dasz... Oj! wypłaczę łez ja z trwogą Przez te gorzkie dni!... Śpij, aniołku, cicho, błogo, A-a zi-zi-zi. Będę się tęsknotą dręczyć I nadzieją paść; Będę dzień śród modłów klęczeć, W noc kabale kłaść; Będę myśleć, że się nudzisz Pośród obcych ci... Śpij, gdy z troski się nie budzisz, A-a zi-zi zi. Ja na drogę cię w maleńki Zaopatrzę krzyż; Modląc się, bierz go do ręki, Swe kolana zniż; Kule cię w potyczce miną,Wrócą kraśne dni... Śpij, dziecino, ma jedyno, A-a zi-zi-zi.

WALERYK

Sam nie wiem, czemu nakreśliłem Przypadkiem list do pani, bowiem Dawno przywilej ten straciłem. Cóż ci powiedzieć? Nic nie powiem! Że cię pamiętam, że tęskniłem? Lecz o tym wiesz — to dawne dzieje, Ani to ziębi cię, ni grzeje. Cóż cię obchodzi, co ja robię, Gdzie jestem teraz, dokąd ruszę? Toć nasze dusze obce sobie, Zresztą, czy są pokrewne dusze? W karty przeszłości się wczytując I po kolei je wertując Nie płonę już minionym żarem, We wszystko utraciłem wiarę. Toć przecież śmieszne- oszukiwać Obłudą serca całe lata; Cóż za pożytek stąd dla świata I po co ufnie przywoływać To, czego nie ma?... Czasu strata! Czekać na miłość wciąż samotnie? Dziś czucie mija bezpowrotnie, Lecz ja pamiętam cię — istotnie, Dotychczas cię nie zapomniałem! Więc przede wszystkim z tej przyczyny, Że długo, długo cię kochałem, Potem cierpieniem za godziny Błogości mojej zapłaciłem, A potem wiele lat w bezpłodnym Bólu i skrusze przepędziłem I rozmyślaniem cierpkim, chłodnym Ostatni życia kwiat zabiłem. Stroniąc od świata i od ludzi, Młodzieńczych zabaw zaniechałem, Poezji i miłosnych złudzeń — Ciebie zapomnieć nie zdołałem! Ja z myślą tą się pogodziłem. Dźwigam mój krzyż i nie narzekam: Ta mnie lub inna kara czeka? Wszystko mi jedno. Świat zgłębiłem: Wdzięczny, jak Turcy lub Tatarzy, Za wszystko, czym mnie los obdarzy, O szczęście Boga już nie proszę I wszelkie zło w milczeniu znoszę. Być może, wschodnim tym niebiosom Zawdzięczam tę naukę wzniosłą Proroka ich. Poza tym życie Wiodę wiecznego koczownika:

Trud w nocy, we dnie i o świcie Sprawia, że wszelka myśl zanika, A dusza chora kształt przybiera Pierwotny: serce śpi, zamiera, Ciasno fantazji i marzeniu... I umysł nie pracuje prawie... Za to na gęstej leżysz trawie I śpisz sobie w szerokim cieniu Czynar lub winnych łóz, a wokół Bieleje rój namiotów niskich; Kozacze chude konie, pyski Zwiesiwszy, stoją bok przy boku, Obsługa drzemie u lawety Dział, dymią lonty — i żołnierze Parami stoją w tyralierze: W słońcu południa lśnią bagnety. Oto z namiotu sąsiedniego Strzępy rozmowy mnie dobiegą, Jak za Jermołowa chodzili Na Czecznię, ku Awarii szczytom, Jak myśmy tam Czerkiesów bili, Jak nas niekiedy również bito. I widzę — obok przy strumieniu, W wersetach grążąc się Proroka, Spokojny Tatar w rozmodleniu Zamarł i nie podnosi oka, A oto inni siedli w kółko. Lubię ich twarz ciemnawożółtą, Barwy stepowej zwiędłej trawy, Ich czapki, wąskie ich rękawy, Ich wzrok szyderczy i surowy I dźwięki ich gardłowej mowy. Cyt — strzał daleki! I gwizdnęła Zbłąkana kula... Dźwięk rozkoszny!... A potem — krzyk! I znów nie płoszy Nic ciszy... Spieka już minęła, Do wodopoju nad brzeg strugi Prowadzą konie. Wtem piechota Ruszyła; biegnie jeden, drugi! Gwar, hałas. — Gdzie jest druga rota? Co, już ładują? Gdzież kapitan? No, wysuwajcie wozy, żywo! Sawielicz! — Czego? — Daj krzesiwo! — I już alarmem bęben grzmi tam — Pułkowa muzyka zagrała I pośród kolumn jadąc działa Dudnią. Ze świtą pan generał, Cwałując naprzód, w dal spozierał. Z pohukiem rój Kozaków krewkich Jak pszczoły leci. Chorągiewki Dwie ukazały się pod lasem I więcej. Oto tam w turbanie,

W czerkiesce jedzie miuryd ważny Na koniu siwym, całym w pianie. On macha, woła: — Kto odważny? — Kto ruszy z nim na bój śmiertelny?... I oto, spójrzcie, w czarnej czapie Pędzi grebieński Kozak dzielny I zwinnie w lot karabin łapie. Już blisko... Wystrzał... Dym się ściele… Hej, stanicznicy, za nim, śmielej!... Co? Ranny?... Fraszka! Istna kpina!... I się zaczęła strzelanina... Ale w potyczkach owych śmiałych Zabawy wiele, sensu mało: Gdy wieczór chłodem tchnął, bywało, Przyglądał się nasz oddział cały Bez krwiożerczego podniecenia Pląsom tragicznej pantomimy; Za to widziałem przedstawienia, Jakich na scenie nie ujrzymy. Pewnego razu pod Gichami Szliśmy przez mroczny las wiekowy; Tchnąć ogniem, jarzył się nad nami Strop niebios jasnolazurowy. Nam obiecano srogą bitwę. Z dalekich gór Iczkierii bitnej Do Czeczni niezliczonym mrowiem Na zew braterski szli śmiałkowie. Migały wici nad drzewami Przedpotopowych lasów. W mroku Dym ich jak wstęga wił się wokół Lub się rozścielał obłokami; I nagle knieje ożywały, Głosy się dziko zwoływały Pod drzew zielonych namiotami. Zaledwie na polanę wpada Tabor, wnet zawrzał bój nie lada. Cyt! Oto z krzaków broń wynoszą, O działa w ariergardzie proszą, Oto, gwałtując o doktorów, Za nogi wloką ludzi z boru. Wtem z lewa, spoza pni sękatych, Z pohukiem wpadli na armaty I nagle z drzew wierzchołków oto Kul gradem oddział osypany. Przed nami — cisza... Płynął potok Wśród krzaków. Znowu się zbliżamy. Rzuciliśmy granatów kilka; Znów — naprzód; milczą. Jedna chwilka I nad reduty belkowaniem Błysnął karabin niespodzianie;

Potem dwie czapki migną blisko I znów się w trawie skryło wszystko. A było groźne to milczenie, Które nie nazbyt długo trwało, W oczekiwaniu tym ze drżeniem Niejedno serce łomotało. Wtem — salwa!... Patrzym: szeregami Leżą. To cóż? Tu żołnierz świetny I doświadczony... — Na bagnety! Marsz, marsz! — rozległo się za nami. Zawrzała krew gorąca w piersi! Oficerowie pędzą pierwsi... A kto z kulbaki zsiąść nie zdołał, Pomknął na koniu swym na wały... Hura! — i zmilkło... W ruch — kindżały I kolby! Wre już rzeź dokoła. I dwie godziny się rąbali W potoku pienistego fali Przy piersi pierś, jak zwierz ze zwierzem, Aż potok trupy wypełniły. Chciałem zaczerpnąć wody świeżej... (I skwar, i bitwa mnie znużyły.) Lecz fala, ludzką krwią zmącona, Była i ciepła, i czerwona. Minąłem kilka redut na raz. Tam w cieniu dębu cicho stała Grupka żołnierzy. Jeden wiarus Klęczał. Choć z twarzy ich patrzała Rubaszność, jednak zobaczyłem W żołnierskich przyprószonych pyłem Oczach łzy szczere... Tuż, oparty O drzewo, na swym płaszczu konał Kapitan ich. Z dwóch ran otwartych Na piersi nitka krwi czerwona Ledwo sączyła się... Wysoko Pierś jego falowała, oko Błądziło strasznie, gdy spozierał Spojrzeniem konającym, obcym I szeptał: — Wloką w góry... Chłopcy, Ratujcie — ranny nasz generał... Nie słyszą... — Długo on umierał, Lecz skarga jego nikła, głuchła. Wtem ucichł i wyzionął ducha. Na karabinach wsparci, stali Wąsale siwi wokół niego I cicho, cicho nad nim łkali... Potem żołnierskie szczątki jego Okryli płaszczem i zabrali, A ja, posępnie zamyślony, Patrzyłem na nich nieruchomy. A gdy kolegów i przyjaciół

Poległych wyliczano z żalem, Choć tylem druhów moich stracił, Rozpaczy nie odczułem wcale. Wszystko ucichło już — i ciała Składano w stosy; krew ściekała Dymiącą strugą po kamieniach I pełne jej ciężkiego tchnienia Było powietrze. Pan generał Siedział na bębnie w cieniu drzewa: Właśnie meldunki tu odbierał, A okoliczny las się zlewał Z dymem wystrzałów, jak z mgłą siną, A w dali tam w obłoki strojne I wiecznie dumne i spokojne Widniały góry — i Kazbeku Łeb ostry świecił śniegiem białym... Z tajonym smutkiem pomyślałem: ,,Czegóż ty pragniesz, nędzny człeku? Spójrz — niebo jasne, a pod niebem Tak wiele miejsca dla każdego, Ty jeden tylko w niepotrzebnej Wrogości wiecznie trwasz — dlaczego?..." Gałub rojenia me przerywa Klepiąc mnie w ramię niespodzianie; Był mym kunakiem, więc pytanie Zadałem mu, jak się nazywa Miejscowość ta. On mi odpowie: Waleryk — co oznacza w mowie Waszej rzeczułkę śmierci. Starzy Ludzie nadali jej tę nazwę. — A ile wojsk mieli Tatarzy?... — Blisko siedmiotysięczną jazdę. — A ile w bitwie tej stracili? — Kto wie? Czemuście nie liczyli?... — Dość tego — ktoś tu wtrącił słowo — Popamiętają dzień ten krwawy! — Czerkies popatrzył nań chytrawym Spojrzeniem i pokiwał głową. Lecz boję się zanudzić ciebie. Wśród zabaw i wśród dni spokojnych Śmieszą cię dzikie burze wojny, Nie zwykłaś myśleć niepotrzebnie O swym śmiertelnym kresie ani Na młodej twarzy twojej, pani, Nie zostawiła śladów żałość... Widać, że łez ni mąk nie znałaś I nawet nigdy nie widziałaś, Jak człowiek kona. Daj ci, Boże, Nadal nie widzieć. Cóż, być może, Dość trosk masz innych. Czy w omdleniu Nie lepiej skończyć życia drogę

I przed wieczystym snem snuć błogie Myśli o rychłym przebudzeniu? A teraz żegnaj mi! Jeżeli Rozerwie cię i rozweseli Opowieść moja niewymyślna, Będę szczęśliwy. Gdy zaś skarcisz Mój wiersz, potraktuj go jak żarcik I szepnij: „Co ten dziwak zmyśla!..."

SKAŁA/KLIF/CHMURKA/Утёc

Złota chmurka nocowała Tam gdzie pierś ma wielkoluda skała; Rankiem w dalszą drogę się udała — Po lazurze nieba wesoło pląsała; Został jednak tam na żlebie ślad wilgotny, Na starym kolosie. Jakby stojąc tak samotny — Zadumał głęboko I cichutko na pustyni płacze jego oko.

BORODINO

„Dziaduniu, powiedz, nie na próżno Moskwę oddaliśmy Francuzom, Puszczając miasto z dymem? Wszak były starcia zagorzałe, A powiadają, że niemałe! Nie próżno pomną w Rosji całej Bitwę pod Borodinem!"

Jak oni w boju stanął? Niedobry los był ich udziałem: Z pola powrócił zastęp mały. Gdyby niebiosa nie zechciały, Moskwy by nie oddano.

— Tak, byli niegdyś bohaterzy: Któż by się dzisiaj z nimi mierzył Jak oni w boju stanął! Niedobry los był ich udziałem: Z pola powrócił zastęp mały... Gdyby niebiosa tak nie chciały, Moskwy by nie oddano. Ależ był dzionek! W dymu chmurze Francuzi rwali niby burze, Lecz trwała wciąż reduta. Ułani z pstrymi proporcami, Dragoni w kaskach i z kitami Przelatywali przed oczami, Wszyscy walili tutaj.

NIE JESTEM BYRONEM Nie, jam nie Bayron! — Jam ręką Pańską Ku niewiadomym celom wybrany; — Jak on od świata wzgardzon, ścigany, Tylko mam w piersiach duszę słowiańską... Wcześniej zacząłem, wcześniej też stanie Kres mój u mety, — ból się uśmierzy... Na dnie mej duszy, jak w oceanie, Gruz potłuczonych nadziei leży. — Któż oceanu tajnie odgadnie? I któż wśród tłumu myśli rozplemi Co w duszy mojej leżą tam na dnie?... Albo poeta, — lub nikt na ziemi!

Walk takich oczy nie widziały!... Godła jak cienie wzlatywały, Dział błyski w dymu chmurach, Pałaszów szczęk i świst kartaczy, Grzązł bagnet, słabła dłoń rębaczy, A kulom kres w przelocie znaczy Krwawiących trupów góra. W walce wręcz kładąc się pokotem, Rosyjską mógł bojową cnotę Wróg poznać należycie!... Ziemia jak nasze piersi drżała, Bój skłębił konie, ludzkie ciała, Salwa tysiąca dział się zlała W jedno przeciągłe wycie... Zmierzchło się. Każdy był gotowy Nazajutrz bój rozpocząć nowy, Do końca trwać w szeregu... Wtem uderzono w tarabany — I odstąpili bisurmany. Jęliśmy wtedy liczyć rany, Przeliczać swych kolegów. Tak, byli niegdyś bohaterzy; Zuchy! Któż z nimi by się zmierzył,

DO KAUKAZU O Kaukazie! Kraju daleki! Ziemio wolności i niepokornych! I nieszczęść pełna aż po brzegi Skrwawiona wskroś latami wojny!.. Czy twe jaskinie, twoje skały, Okryte szalem dzikiej mgły, Usłyszą także krzyk zapałów, Dzwon chwały, złota, kajdan zgrzyt?.. Nie! Czasów minionych nie oczekuj, Czerkiesie synu górskich stron: Wolności wcześniej kraj tak miły Przykładnie ginie razem z nią.

ŚMIERĆ POETY Pomścij, o władco, pomścij!

Upadnę ci do nóg: Bądź sprawiedliwy i mordercę ukarz, Żeby następnym wiekom kara ta Twój sprawiedliwy wyrok rozgłosiła, Żeby złorzyńca prawo czuł. Zginął poeta! — Chciał imienia I czci przed plotką bronić złą... Z ołowiem w piersi, bez pomszczenia Położył dumną głowę swą!... Nie mógł docinków znieść nikczemnych, Których nie szczędził jemu świat, Porwał się na opinie ciemnych — Samotnie, jako wprzód... i padł! Padł!... Na cóż teraz próżne łkanie, Żałosny pustych pochwał chór, Ten bełkot i rąk umywanie? — Już zakończony z losem spór! Któż prześladował jak nie wy Wzloty talentu znakomite, Gdy dla uciechy ognie skryte Rozdmuchiwaliście, ze skry? Cieszcie się... — Znieść nie było łatwo Bólu, co w serce mu. się wżarł. Zgasło geniuszu cudne światło I uwiądł tryumfalny laur. Zabójca mierzył z zimną krwią... Nie ma ratunku przed mordercą: Spokojnie bije puste serce, Pistolet w ręku ani drgnął. I cóż dziwnego?... Gdzieś z oddali, Podobny setkom tych przybłędów, Na połów szczęścia i urzędów Tutaj na losu przybył fali. Nasz język nie przemawiał doń, Drwił z obyczajów bez obawy; Nie mógł szanować naszej sławy, Nie mógł zrozumieć w chwili krwawej, Na co podnosi swoją dłoń!... A. on nie żyje — pochowany, Jak pieśniarz ów, co miły, choć nieznany, A też zazdrości ślepej łup, I z tak cudowną przezeń siłą opiewany. Jemu też bezlitosna dłoń otwarła grób. Czemuż to od spokoju, przyjaźni szczęśliwej Odszedł w pełen zazdrości i próżny straszliwie, Duszny dla wolnych serc i żądz płomiennych świat? Czemu podawał rękę nikczemnym oszczercom,

Zawierzył pustym słowom, wiarołomnym sercom, Choć ludzi znał na wylot z młodych lat?... Ściągnąwszy dawny wieniec — drugi mu cierniowy, Spowity laurem, ich włożyły dłonie: Kolce dotknęły sławnej głowy, Okrutnie raniąc jego skronie. Ostatnie jego chwile jeszcze przepojono Zdradzieckim szeptem, z jakim głupcy sobie drwią, I umarł z żądzą zemsty niezaspokojoną: Z sobą gorycz nadziei zawiedzionych wziął. Zamilkły cudnych pieśni wtóry, Już się na nowo nie rozlegą: Schronieniem piewcy grób ponury, Pieczęć na ustach leży jego. A wy, rozzuchwalone dzieci Ojców, co byli słynni z swych nikczemnych spraw, Wy, co stopą służalczą teraz tratujecie Szczątki rodów, zepchniętych przez zwyczajny traf! Wy, stojący u tronu chciwą zgrają wilczą, Wolności, naszej sławy i geniusza kaci! Pod sklepieniami prawa się chowacie, I sąd, i prawda wobec was zamilczą!... Lecz jest, jest Boski Sad, faworyci rozpusty! Jest groźny Sędzia, który trwa; Dźwięk złota jest dla niego pusty, I myśli, i uczynki naprzód zna. Wtedy daremnie już będziecie biec z potwarzą: Do ła...


Similar Free PDFs