Grudziński - Inny świat PDF

Title Grudziński - Inny świat
Author Filemon Horacy
Course Filologia polska
Institution Uniwersytet Warminsko-Mazurskie w Olsztynie
Pages 16
File Size 360.1 KB
File Type PDF
Total Downloads 102
Total Views 127

Summary

FIlologia polska...


Description

Gustaw Herling Grudziński, Inny świat Część pierwsza Witebsk – Leningrad – Wołogda W Witebsku zbliżał się koniec lata. Na podwórzu więziennym słychać było kroki więźniów, zmierzających w stronę łaźni i komendy, wypowiadane po rosyjsku. Dyżurny na korytarzu spoglądał przez judasz i trzykrotnie uderzał butem w drzwi. Był to sygnał, że jeńcy muszą przygotować się do kolacji. W ten sposób kończyła się ich popołudniowa drzemka. Półnadzy podnosili się z cementowej podłogi i brali gliniane miski. Życie upływało im monotonnie. Poranne kołatanie do drzwi zwiastowało pobudkę. Po chwili do celi wjeżdżał kocioł z odwarem z ziela i kosz z chlebem. Więźniowie zaczynali rozmowy, trwające do południa, przerywane uderzeniami buta w drzwi. Wtedy wszyscy ruszali do kotła na korytarzu. Pewnego dnia „Jewriej” z Grodna przyniósł wiadomość, że Niemcy zajęli Paryż. Od tej pory nie rozmawiano już na tematy polityczne. Przed wieczornym apelem zapalano światło. Przed upadkiem Paryża na odcinku ulicy, widocznym z okna celi, pojawiała się kobieta i przystanąwszy pod latarnią, zapalała papierosa. Kilka razy zdarzyło się tak, że podnosiła płonącą zapałkę do góry, a dla więźniów był to znak Nadziei. Po upadku miasta zniknęła na dwa miesiące. W drugiej połowie sierpnia pojawiła się ponownie i zgasiła zapałkę zygzakowatym ruchem ręki. Więźniowie uznali, że oznaczało to Transport. Dopiero pod koniec października wywołano pięćdziesięciu więźniów na odczytanie wyroków. Wśród nich był także Gustaw. Szedł do kancelarii z obojętnością, ponieważ śledztwo w jego sprawie zakończyło się, kiedy przebywał w więzieniu grodzieńskim. Na pytania odpowiadał krótko i wprost. Oskarżenie opierało się na dwóch dowodach rzeczowych. Pierwszym były wysokie buty z cholewami, w których młodsza siostra wyprawiła go po klęsce wrześniowej w świat. Miały świadczyć, że więzień był majorem wojsk polskich. Natomiast pierwszy człon nazwiska kojarzył go z pewnym marszałkiem lotnictwa niemieckiego. Z takiego połączenia wyciągnięto wniosek, że był on oficerem polskim na usługach niemieckiego wywiadu. Szybko jednak obalono ten zarzut. Oskarżono go więc, że usiłował przekroczyć granicę państwową Związku Radzieckiego i Litwy. Ostatecznie w akcie wpisano, że Gustaw „zamierzał przekroczyć granicę sowiecko-litewską, aby prowadzić walkę ze Związkiem Sowieckim” i skazano go na pięć lat więzienia. W celi, do której go skierowano, po raz pierwszy zetknął się z więźniami rosyjskimi. Zajmowali ją chłopcy w wieku czternastu – szesnastu lat. Małoletni przestępcy byli wówczas plagą więzień sowieckich. Oddawali się dwóm namiętnościom: kradzieży i onanizmowi. Na wolności prowadzili życie bezdomnych, jeżdżąc na gapę pociągami i żyjąc z kradzieży towarów ze składów państwowych. Gustaw szybko przekonał się, że „biezprizorni” tworzyli obok przestępców najgroźniejszą półlegalną mafię w Rosji, a władze sowieckie uważały ich za „masę plastyczną”, z której można jeszcze coś ukształtować. Małoletni traktowali więzienie jak kolonie letnie i korzystali z chwili odpoczynku od życia na wolności. Czasami w celi zjawiał się „wospitatiel” i wzywał ich na kursy, które całkowicie zmieniały ich światopogląd. Pod oknem w celi siedział mały mężczyzna, żujący nieustannie skórki od chleba. Był jedynym człowiekiem w pomieszczeniu, do którego Gustaw chciał się odezwać. Pewnego dnia więzień zapytał go, czy jest Polakiem i czy w Polsce jego syn, kapitan w rosyjskim lotnictwie, mógłby tak awansować. Po wieczornym apelu opowiedział swoją historię. Mężczyzna był Żydem, szewcem w Witebsku. Został skazany za to, że sprzeciwił się używaniu skrawków skóry do zelowania nowych butów. Zdołał wykształcić syna i to stanowiło powód zawiści innych szewców ze związku. W podszewce marynarki chował zdjęcie syna. W parę minut później jeden z chłopców poprosił dyżurnego o papierosa. Kiedy strażnik odmówił, chłopak oświadczył, że ma dla niego informację i wyszedł na korytarz. Po chwili wrócił z papierosem. Po kwadransie drzwi otworzyły się ponownie i do celi wszedł dowódca bloku. Nastąpiła rewizja. Z worka starego Żyda wyciągnięto fotografię i oznajmiono mu, że jako szkodnik sowieckiego rzemiosła nie ma prawa przechowywać w celi zdjęcia oficera Armii Czerwonej. Kiedy Gustaw wychodził z celi stary szewc siedział na swej pryczy i kiwał się, żując skórki chleba. Na dworzec więźniów prowadzono późno w nocy przez opustoszałe miasto. Dopiero na głównej ulicy spotykali grupki ludzi, którzy mijali ich w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Od chwili, kiedy Gustaw szedł do więzienia, minęło pięć miesięcy. W Leningradzie grupę więźniów podzielono na dziesięcioosobowe partie, które przewożono z

dworca czarnymi karetkami więziennymi do „Pieriesyłki”. Był listopad 1940 roku, spadł pierwszy śnieg. Starzy więźniowie opowiadali, że w tym czasie w Leningradzie siedziało około czterdziestu tysięcy ludzi. W celi 37., w której mogło pomieścić się najwyżej dwadzieścia osób, przebywało siedemdziesięciu więźniów. W każdej celi można spotkać było przynajmniej jednego obserwatora, który dniem i nocą rekonstruował życie więzienne oraz prowadził statystyki. W Leningradzie Gustaw po raz pierwszy usłyszał hipotezę na temat więźniów, zesłańców i białych niewolników w Związku Sowieckim. Miało być ich od 18 do 25 milionów. Grupa Gustawa spotkała na korytarzu więziennym skazańców, idących w stronę drzwi wyjściowych. Stanęli naprzeciw siebie w milczeniu, z opuszczonymi głowami, zdjęci lękiem. Po chwili nowo przybyli zostali wprowadzeni na korytarz oddziału. Pawilon był luksusowy, czysty i mieścił się w najładniejszym skrzydle „Pieriesyłki”. W pustych celach stały posłane łóżka, nocne stoliki oraz stoły, na których leżały książki i gazety. W głębi korytarza mieściła się wspólna jadalnia. Na ścianach wisiały portrety Stalina, co zaskoczyło Gustawa. W Rosji więźniowie byli całkowicie wyobcowani z życia politycznego. Gustaw zamienił kilka słów z jedynym więźniem w pawilonie, który pełnił funkcję porządkowego. Mężczyzna wyjaśnił, że odbywają tu kary „pełnoprawni obywatele Związku Socjalistycznego”, których wyroki nie przekraczają osiemnastu miesięcy, skazani za drobne kradzieże, spóźnienia do pracy i działania przeciwko dyscyplinie fabrycznej. Przez cały dzień pracowali oni w warsztatach mechanicznych, otrzymywali wynagrodzenie i dwa razy w tygodniu mogli przyjmować na widzeniach krewnych. Więzień nie skarżył się na brak wolności, było mu to dobrze i wygodnie. Nazwał swój blok „Pałacem Zimowym”. Wiedział też, jak żyją więźniowie polityczni, lecz nie przejmował się tym. W więzieniach można było także spotkać drobnych, pospolitych przestępców, skazanych na przeszło dwa lata, zajmujących wyjątkową pozycję w obozowej hierarchii. Przestępca pospolity po kilkunastokrotnej recydywie stawał się „urką”. Wówczas nie miał prawa opuszczać więzienia, a w obozie był najważniejszym funkcjonariuszem po dowódcy warty. „Urka” decydował o wartości robotników w brygadzie, obejmował odpowiedzialne stanowiska, a o wolności myślał z obrzydzeniem. W celi 37. Gustaw znalazł się przez przypadek. Podczas segregowania grupy okazało się, że na liście nie ma jego nazwiska. Więzień usłyszał z celi na końcu korytarza słowa egzotycznej piosenki i odpowiedział strażnikowi, że został skierowany do celi numer trzydzieści siedem. W pomieszczeniu było prawie pusto. Jedynie zawiniątka pod stołem i rozrzucone na barłogach ubrania świadczyły, że tu ktoś jednak mieszka. Na sienniku w pobliżu drzwi leżał olbrzymi brodacz o wschodnich rysach twarzy, ubrany w mundur wojskowy bez dystynkcji. W drugim kącie sali leżał mężczyzna czterdziestokilkuletni i czytał książkę. Naprzeciwko brodacza siedział Żyd w mundurze wojskowym i śpiewał piosenkę. Obok niego stał atleta w marynarskiej czapce i grał na gitarze. Tuż przed obiadem do celi wkroczyli więźniowie, wracający za spaceru. Wśród nich przeważali starzejący się mężczyźni w mundurach bez dystynkcji. W czasie posiłku Gustaw zaznajomił się z wysokim, przystojnym skazańcem – Szkłowskim, który był potomkiem zesłańców z roku 1863. Aresztowano go za to, że jako pułkownik i z pochodzenia Polak nie interesował się zanadto wychowaniem politycznym żołnierzy. Obok niego siedział pułkownik Paweł Iwanowicz. Przed aresztowaniem pracował w wywiadzie na pograniczu polsko-sowieckim i zaczął wypytywać Gustawa o udział ludzi, których śledził, w kampanii wrześniowej. Gustaw szybko zaprzyjaźnił się z Iwanowiczem. Pewnego wieczoru zaczęli rozmawiać o mieszkańcach celi 37. Pułkownik wskazywał kolejno więźniów i opowiadał krótkie historie ich aresztowań. Wszyscy zostali oskarżeni w 1937 roku o szpiegostwo, a dowody przeciwko nim zostały podsunięte przez niemiecki wywiad. Wybuch II wojny światowej uchronił ich przed wyrokami śmierci. Od tamtej pory oczekiwali na zwolnienie i przywrócenie stopni wojskowych. Wśród skazańców rozpowszechnione było przekonanie o zwycięstwie Rosji w wojnie niemiecko-rosyjskiej. Po wieczornym apelu Paweł Iwanowicz czytał na głos informacje z frontu zamieszczone w gazetach. Była to jedyna chwila w ciągu dnia, kiedy generałowie ożywiali się, dyskutując o szansach obu stron. Sygnałem do kolacji była gimnastyka generała Artamjana, brodatego Ormianina. Kiedy Gustaw pojawił się w celi 37, trafił na trzeci dzień głodówki generała. Po dziesięciu dniach jego pobytu w „Pieriesyłce”, mężczyzna wciąż głodował, żądając zwolnienia i rehabilitacji. Proponowano mu pracę w leningradzkiej fabryce i osobną celę. Co trzy dni dozorca przynosił mu paczkę od żony, która prawdopodobnie również żyła na zesłaniu. Generał wrzucał całą zawartość przesyłki do sedesu. Gustaw spał na ziemi tuż obok jego pryczy, lecz Ormianin ani razu nie odezwał się do niego. Ostatniej nocy przed przewiezieniem do innego więzienia, Artamjan ujął bez słowa rękę Gustawa i wsunął ją pod swój koc. Po północy rozpoczęło się wyczytywanie nazwisk. Szkłowski i Gustaw wyszli na korytarz i wraz z innymi zostali przeprowadzeni do pociągu. Obaj znaleźli się w jednym przedziale z „urkami”, którzy zaczęli grać w

karty. Jeden z nich został skazany na piętnaście lat za zarąbanie siekierą kucharza, który odmówił mu dodatkowej porcji kaszy. Późno w nocy skazaniec nieoczekiwanie stanął przed Szkłowskim i zażądał, aby oddał mu swój płaszcz, który przegrał w karty. Zaskoczony mężczyzna spełnił jego rozkaz. Dopiero w obozie Gustaw zrozumiał, że gra o cudze rzeczy należała do ulubionych rozrywek „urków”. W Wołogdzie Gustaw został zabrany jako jedyny z przedziału. Pożegnał się ze Szkłowskim, który życzył mu powrotu do Polski. W wołogodzkim więzieniu spędził jedną noc, a następnego dnia został przewieziony z kolejnym etapem na stację Jercewo pod Archangielskiem, gdzie czekał już na nich konwój. Nocne łowy „Proizwoł” oznaczał rządy więźniów w zadrutowanej strefie obozowej od późnego wieczoru do świtu. Sowieckie obozy pracy powstawały w latach 1937-40. Pierwszymi towarzyszami obozowymi Gustawa byli Polenko – inżynier rolnik oraz Karboński, skazany za korespondencję z krewnymi z Polski. Obaj odbywali wyroki od 1937 roku . Z ich relacji wynikało, że obóz kargopolski, do którego został przewieziony Gustaw, założyło przed czterema laty sześciuset więźniów, wysadzonych w lesie archangielskim. Pracowali w ciężkich warunkach, nocując w szałasach z gałęzi. Podczas budowy obozu wzrosła śmiertelność. Jako pierwsi zaczęli umierać komuniści polscy i niemieccy, później Ukraińcy i mieszkańcy środkowej Azji. Najdłużej żyli rdzenni Rosjanie, Bałtowie i Finowie, dlatego też o nich dbano najlepiej i zwiększano im racje żywnościowe. W 1940 roku Jercewo było dużym centrum kargopolskiego ośrodka przemysłowego, a wszystko zostało wybudowane rękoma więźniów. Z tych czasów wywodziła się tradycja „proizwołu”. Po zmierzchu rządy w obozie przejmowali „urkowie”, którzy przybyli tu w 1938 roku. Stworzyli oni swoistą „republikę więźniów”, z własnymi sądami kapturowymi. Więźniowie polityczni, osądzani i mordowani przez „urków”, stworzyli oddziały samoobrony. Taki stan rzeczy trwał do roku 1939, a później NKWD zdołała przejąć inicjatywę w obozie. Założono wówczas pierwszy barak kobiecy, a „urkowie” rozpoczęli nocne łowy na kobiety. Po przyjeździe do obozu Gustaw przespał cały dzień w opuszczonym baraku. Wieczorem, ze względu na gorączkę, udał się do „łazarieta”, który mieścił się niedaleko baraku kobiecego. Wśród czekających na przyjęcie do lekarza przeważali „nacmeni”, których powszechnie uważano za symulantów. Umierali oni z tęsknoty za rodzinnym krajem. Gustaw dostał skierowanie do szpitala. Kolejną noc spędził na korytarzu szpitalnym, a następne dwa tygodnie przeleżał w czystym łóżku, uważając te dni za jeden z najpiękniejszych okresów w swoim życiu. Obok niego leżał chory na „pyłagrę”, leczony margaryną i białym chlebem. „Pyłagrycy” nigdy nie wracali do zdrowia – po wypisaniu ze szpitala, byli przenoszeni do baraku dla niepracujących, który nazywano Trupiarnią. Gustaw zaprzyjaźnił się z siostrą Tamarą, która na pożegnanie podarowała mu trzy książki. Po powrocie do baraku dostał jeszcze trzy dni wolnego, które spędził rozmyślając nad swoją przyszłością. Przypuszczał, że mogą przydzielić go do pracy w lesie lub odeślą do innego „łagpunktu”. Z opowiadań więźniów dowiedział się, że Jercewo było najlepszą częścią obozu kargopolskiego. Do innych Polacy byli wysyłani na powolne konanie. Korzystając z rady Dimki, dyżurnego baraku, sprzedał swoje buty oficerskie „urce” z brygady tragarzy i wieczorem dowiedział się, że został przydzielony do brygady 42. Leżąc na pryczy, przyglądał się swojej brygadzie. Przywództwo należało do ośmiu „urków”, na których czele stał Kowal. Przed północą Kowal zerwał się z pryczy i obudził swych towarzyszy. Po chwili ruszyli ku wyjściu, a Gustaw zaczął ich obserwować przez szybę. Dostrzegł, że od strony szpitala zbliża się dziewczyna. W obozie rozpoczęły się nocne łowy. „Urkowie” pochwycili ją, rzucili na ławkę i zaczęli kolejno gwałcić. Wystraszeni przez strażnika, zawlekli ją do pobliskiej latryny. Po godzinie siedmiu z nich wróciło do baraku, a Kowal odprowadził dziewczynę do baraku. Następnego dnia Marusia przyszła do ich baraku. Usiadła na pryczy Kowala, przytuliła się do niego i zaczęła całować. Później została na noc. Od tamtej pory przychodziła codziennie. Polubili ją wszyscy, a ona zaczęła pełnić funkcję „wodowozy”. Tymczasem w brygadzie nastąpił rozłam. Kowal chodził do pracy zmęczony, a pozostali „urkowie” patrzyli na niego z pogardą. Pewnego wieczoru jeden z „urków” odezwał się do dziewczyny. Spojrzała na niego z nienawiścią i splunęła mu w twarz. Mężczyzna zamierzył się, aby ją uderzyć, lecz w tym momencie rzucił się na niego Kowal. Kiedy rozdzielono ich, „urkowie” popatrzyli na przywódcę z niechęcią. Kowal rozkazał, aby Marusia rozebrała się i kazał jej być uległą wobec jego towarzyszy. Dziewczyna przyjęła to bez protestu. Potem w milczeniu opuściła barak. Po trzech dniach opuściła obóz, wyjeżdżając na własne życzenie z etapem więźniów do Ostrownoje, a wśród „urków” z brygady 42 zapanowała przyjaźń.

Praca Dzień po dniu Więźniów budzono każdego dnia o wpół do szóstej rano. Po pobudce wzdłuż prycz przechodził „dniewalny”, łagodnym głosem zmuszając skazańców do wstania z łóżek. Mieszkańcy baraków przez parę minut wypowiadali słowa skargi, które Gustaw uważał za swoistą modlitwę. Żaden z więźniów sowieckich nie miał prawa wiedzieć, kiedy kończy mu się wyrok. Milczenie na temat wyroków oznaczało nadzieję na odzyskanie wolności. W lipcu 1941 roku Gustaw był świadkiem jak Ponomarenko, który przesiedział w sowieckich więzieniach dziesięć lat, w dniu ukończenia wyroku usłyszał, że przedłużono mu karę. Mężczyzna zmarł na swojej pryczy na zawał serca. Kwadrans przed szóstą na pryczach leżeli wyłącznie ci, którzy poprzedniego dnia otrzymali zwolnienia od lekarza. Pozostali ubierali się w zniszczone ubrania. W zonie było jeszcze ciemno, kiedy rozpoczynał się poranny apel. Więźniowie szli następnie do kuchni, przed którą ustawiały się trzy kolejki. Przed oknem z napisem „trzeci kocioł” stawali stachanowcy, których dzienna norma przekraczała 125%. Przed drugim kotłem gromadzili się ci, których dzienna norma wynosiła 100%. Przy ostatnim kotle stawali więźniowie w podartych łachmanach, wychudzeni i słaniający się na nogach. Przed szóstą śniadanie otrzymywali wyłącznie więźniowie rozkonwojowani, którzy mieli prawo wychodzić z obozu bez przepustek. Zatrudnieni byli w domach urzędników obozowych w Jercewie. Jedli z kotła „iteerowskiego”. O w pół do siódmej brygady wyruszały do pracy. Jako pierwsze wychodziły brygady „lesorubów” (brygada więźniów pracujących w lesie), którzy musieli przemaszerować od 5 do 7 kilometrów. Kończyli oni pracę o piątej. Za bramą obozu czekał na nich oddział uzbrojonej ochrony. Za „lesorubami” wyruszały kolejne grupy. Droga była wyczerpująca, lecz więźniowie znajdywali przyjemność w obserwowaniu przyrody. Pierwsze godziny były najcięższe. Ludzie, obolali i zmęczeni, musieli wdrażać się w rytm pracy. Podczas przerwy obiadowej jedynie stachanowcy otrzymywali posiłek. Pozostali siedzieli przy ognisku, paląc wspólnego papierosa. Dopiero na dwie godziny przed końcem pracy, więźniowie ożywiali się, myśląc o wydawanych porcjach chleba i odpoczynku . Nadzieja sprawiała, że na krótko przed powrotem do zony więźniowie śmiali się i rozmawiali jak ludzie wolni, lecz później kładli się na pryczach ogarnięci rozpaczą. Brygady leśne podzielone były na kilka mniejszych zespołów. Najważniejszą funkcję pełnił „dziesiętnik”, który mierzył drzewo i stemplował je znakiem obozowym. Przekroczenie normy wydajności w lesie było trudne do osiągnięcia i więźniowie posługiwali się „tuftą” – oszustwem. Praca w lesie należała do najcięższych ze względu na warunki. Więźniowie po długim marszu pracowali przez całe dnie, zanurzeni w śniegu, przemoknięci, głodni i zmęczeni. Już po roku musieli przechodzić do innych brygad, a następnie do Trupiarni. Do brygady „lesorubów” brano młodych i najsilniejszych więźniów z nowych etapów. Czas pracy wynosił dwanaście godzin. W brygadzie tragarzy, w której znalazł się Gustaw, nie przestrzegano jednak tej zasady. Dzięki nadgodzinom norma tragarzy wynosiła od 150 do 200%. Pomimo tego również i tu zdarzały się przypadki „tufty”. Przydział do tej brygady uważany był w obozie za swoisty awans społeczny. Pracując przy rozładunku więźniowie mieli okazję do zdobycia dodatkowego pożywienia, a także rozmów z ludźmi wolnymi. Po powrocie do obozu, brygadzista wypełniał formularz wydajności pracy i zanosił go do biura rachmistrzów obozowych. Następnie dane szły do biura zaopatrzenia, gdzie przeliczane były na kotły oraz do sekcji finansowej obozu, która wypełniała osobiste karty więźniów. Podczas pobytu Gustawa w Jercewie pojawił się tylko raz płatnik obozowy. Więzień dowiedział się, że jego zarobki w ciągu pół roku wystarczyły na pokrycie kosztów utrzymania w obozie. Przed ukończeniem pracy więźniowie odnosili narzędzia i siadali przy ognisku, ogrzewając zniszczone dłonie. Około szóstej ruszali w drogę powrotną. Przy bramie następowała rewizja, a jeśli przy kimś znaleziono jakiś skradziony przedmiot, cała brygada była odsuwana i więźniowie musieli rozbierać się do naga, stojąc na śniegu. Dopiero za bramą następował koniec dnia pracy. Skazańcy powoli ruszali w stronę kuchni. Ochłap W miesiąc po przyjeździe Gustawa do Jercewa przybył nowy etap więźniów. Więźniowie polityczni, oprócz jednego, Gorcewa, zostali rozesłani do innych „łagpunktów”. Gorcewa natychmiast skierowano na „lesopował”. Nowy więzień nic nie mówił o swojej przeszłości, a pozostali podejrzewali, że przed aresztowaniem był enkawudzistą. Gustaw starał się zaprzyjaźnić z mężczyzną, lecz ten unikał jakichkolwiek bliższych kontaktów. Pewnego dnia Gorcew pokłócił się z grupą „nacmenów” o jakiś drobiazg i w ataku złości chwycił jednego Uzbeka, mówiąc, że takich jak on zabijał tuzinami. Przeciwnik splunął mu w twarz. Wszyscy domyślili się, że więzień tłumił

powstanie „basmaczów” w Środkowej Azji, gdzie posyłano elitę partyjną. Przed Bożym Narodzeniem w Jercewie pojawił się kolejny etap z Kruglicy, który był przewożony do obozów peczorskich. Jeden z przybyszów rozpoznał Gorcewa i zaatakował go, wykrzykując, że był torturowany przez więźnia. Gorcew zdołał się wyswobodzić, starał się wybiec z baraku, lecz drogę zastąpili mu „nacmenowie”. Więźniowie zaczęli bić go. W końcu upadł na ziemię i leżał bez ruchu. Ten, który go zdemaskował, wyjaśnił, że Gorcew pracował w charkowskim więzieniu, gdzie katował ludzi. Na...


Similar Free PDFs